Piątek, godziny wieczorne. Za oknem wieje coraz mocniej. Nasze rodziny mają nadzieję, że w sobotę nie wypłyniemy. Sami zaczynamy coraz baczniej śledzić pogodę. Pochmurno, wiatr hula, temperatura spada. Pakujemy się i tak. Sprawdzamy. Rejs się odbędzie. Chwila wahania, czy damy radę, ale nie zrezygnujemy. Uwielbiamy podróżować. Na terminal promowy Steny Line w Gdyni trzeba przybyć co najmniej godzinę wcześniej. W hallu mnóstwo ludzi. Siedzą na ławkach, podłodze, torbach. Odbieramy w kasie klucze do kabiny i voucher na wycieczkę. Szukamy jakieś miejscówki aby popatrzeć na prom, zanim zaczną wpuszczać. Przez ono obserwujemy wjeżdżające TIRY. Matko, tyle ich z nami płynie?
Trzeba przejść na drugie piętro, idziemy rękawem, ale klimat. Niektórzy mają wózki jak z marketu wyładowane wiadomo czym. Alicja robi im fotki. Nie spieszymy sie, klucz do kabiny mamy, więc po co biec, nikt nie zajmie. Patrzymy przez szybę na prom. Kończy się rękaw i trafiamy na pokład promu Stena Spirit. Uśmiechnięta załoga wita wchodzących pasażerów.
Zanosimy rzeczy do kabiny i zaraz ruszamy na zwiedzanie promu. Wcześniej jednak obowiązkowo na pokład zewnętrzny (wyjścia nr 10 i 11), by pożegnać się z Trójmiastem. Wieje, więc ludzie zostają w środku.
Kilkanaście minut po zaokrętowaniu, sprawdzamy czy jest wifi, no i staramy się zaczekinować.
Postanawiamy, że zostaniemy tu i coś zjemy. Na promie w Food City, samoobsługowej restauracji z parkietem tanecznym, kupujemy kolację. Jest zadziwiająco tanio, bo wcześniej słyszeliśmy rożne historie, jakie to drogie jest jedzenie na promie. Alicja bierze bufet sałatkowy ( ok. 5 zł) i pół porcji ziemniaków z sosem. Jarek je schabowego bez surówki (ok. 20 zł). Razem z piciem za dwie osoby płacimy ok. 45 zł.

To jedna z wielu restauracji, ale chyba tu jest najtaniej. Zasięg internetu niestety bardzo słaby. Musieliśmy wychodzić bliżej schodów. Czas jednak wyluzować…muzyka na żywo, dyskotekowe światło snuje się po parkiecie, a nas coraz bardziej kołysze. Dobrze, że zjedliśmy.

Jedzenie na promie nas uratowało. Było chyba jakieś 10 w skali Beauforta, mieliśmy pierwsze objawy choroby morskiej. Jarek blado- żółty, Alicja blednie i sinieje. Wyczytaliśmy w necie, że pomagają kwaśne owoce. Zaopatrzyliśmy się w jabłka i to rzeczywiście przy nocnym kołysaniu świetnie działało. Plus przed rejsem Aviomarin w postaci gumy do żucia. To wystarczyło, by przetrwać na morzu nawet w taką pogodę nie zaliczając żołądkowych odruchów. W ostatnie chwili robimy zakupy w sklepie wolnocłowym. Przede wszystkim słodkie upominki. Jarek się cieszy, bo są jego ulubione Dumle. Do Fazera ma sentyment, bo na temat czekolad tej firmy pisał pracę magisterską. Słodki temat …
Godzina 1:05 w nocy. Czas spać. Noc mija w miarę spokojnie, Alicja budzi się parę razy, gdy za mocno buja. Na szczęście jabłko pomaga. Za oknem ciemno, ale widać delikatną linię oddzielającą morze od nieba. Wpatrywanie się w wodę też podobno pomaga. To przetestowaliśmy podczas rejsu na Darze Młodzieży. Do wschodu słońca coraz mniej czasu, ale przespać się trzeba. By zobaczyć wschód, musimy wstać przed godziną 6. Mimo, że my znamy takie widoki nie tylko z obrazków, nigdy nam nie dość. Jak raz zobaczysz, nie możesz przestać.

Po tak wczesnym spacerze na górnym pokładzie, śniadanie smakuje znacznie lepiej. Jemy jednak w miarę szybko, by zabrać torby z kabiny. Część osób zostaje na promie, wracają do Gdyni. My przeniesiemy się potem na inną jednostkę, Stena Vision. Jeszcze biegniemy na górny pokład, by popatrzeć na wpływanie do portu.
Opuszczamy prom i zaraz przy wyjściu czeka na nas autokar z polską przewodniczką Anią. Bociania rodzinka także gotowa do zwiedzania.
Po wyjściu na ląd, zastanawiamy się czy wybór pakietu „Szwecja w pigułce” był dobry. Może mogliśmy zostać w samej Karsklonie, a tak będziemy jeździć po Blekinge… Wkrótce dowiemy się, czy to był dobry wybór.
Z Karlskrony do Gdyni
Z wycieczki wracamy zmęczeni, podobno ten pakiet to taka kieszonkowa Szwecja. No dobrze, powiedzmy, że Szwecję poznaliśmy, chociaż ciągle mamy niedosyt. Na koniec były zakupy w markecie, które pięknie ukoronowały naszą wyprawę. Teraz zabieramy do domu trochę Szwecji. Bzdury, że jest strasznie drogo i nic nie można kupić. Mamy dwie siatki zakupów. Z terminala promowego w Karlskronie rękawem przechodzimy na pokład promu Stena Vision. Atmosfera jakaś imprezowa, w kabinie, którą widać na filmie nasza walizka z powodzeniem się mieści. Ponieważ krążą plotki, jak wygląda spanie na promie, pokazujemy zdjęcie i filmie w kabinie.
Jest ciemno, więc możemy tylko popatrzeć na wypływanie z portu. Ludzie spieszą się w dziwnych kierunkach (chyba do sklepu), my tradycyjnie na zewnętrzny pokład. Jest jeszcze jedna para i tata z malutkim dzieckiem. Toń wody, szum wiatru i odcinanie się od lądu pozwalają uciszyć emocje. jesteśmy trochę podekscytowani, tym co widzieliśmy w takim tempie. Zawsze po zwiedzaniu wymieniamy się doświadczeniami i dzielimy, co kto będzie pisał.
Podyskutujemy przy jedzeniu, bo Jarek zgłodniał no i trzeba zadbać o zabezpieczenie żołądka, bo znowu mocno wieje. W restauracji Taste bufet kolacyjny All Inclisive, potrawy, dodatki, desery, napoje i piwo i wino bez ograniczeń. Obliczamy, że potrzebujemy jakieś półtorej godziny na kosztowanie dań.

Jarek naliczył pięć przystawek ze śledziem i trzy z łososiem, do tego owoce morza i mnóstwo sosów. Potrawy są podpisane, więc łatwo można zidentyfikować co wkładamy na talerz.


Desery może pokażemy innym razem, bo serwowane ciasta to klasa sama w sobie. Zdążyliśmy skubnąć tylko troszkę na próbę, bo już nie mieliśmy siły i miejsca na jedzenie. A przecież rano jeszcze śniadanie.

Idziemy w końcu stąd…na spacer po promie. Siadamy na chwilę w romantycznym miejscu, kto płynął, to wie. A może by pograć? Chyba już dziś nie damy rady…
W nocy trochę kołysze. Alicji skończyły się gumy Aviomarin, ale ma jeszcze jedno jabłko i pomaga rada z neta, aby się czymś zająć. Czyta więc książkę i przechodzi jej. Pobudka po godz. 6, szybko śniadanie i witamy Gdynię z pokładu. Trudno zaspać, bo z głośnika codziennie rano płynie muzyka. Śniadanie w tej samej sali co wczorajsza kolacja, po obfitej kolacji, apetyt rano znacznie mniejszy.
Kolejny dzień, poniedziałek. Kto mówił, że dziś mniej wieje? Kapitan? To zobaczcie i posłuchajcie….
Wyglądamy komicznie, ledwo utrzymujemy równowagę biegając po całym pokładzie, by złapać najlepsze ujęcia. Wychodzą jacyś śmiali Szwedzi i podziwiają widoki w tej wichurze. Podobno takie powietrze jest bardzo zdrowe.
Opatuleni, ale szczęśliwi wracamy do domu. Sercem ciągle na morzu. Gdy zamykamy oczy, czujemy kołysanie. Dopiero na drugi dzień to wrażenie mija.
Tekst powstał przy współpracy z marką Stena Line Polska.